Rzadko na Językowych Dylematach nawiązuję do kwestii związanych z religią czy teologią (pomimo tego, że z wykształcenia jestem nie tylko polonistą, ale także teologiem). Czas Wielkiego Tygodnia wydaje się jednak wyjątkowo odpowiednim momentem do tego, by nieobszerną analizę na pograniczu językoznawstwa i teologii zaproponować.
„A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota” – czytamy w opisie Męki Chrystusa w Ewangelii Janowej (19,17) w IV wydaniu Biblii Tysiąclecia (1983 r.), najczęściej wykorzystywanym obecnie polskim tłumaczeniu Biblii (zazwyczaj używanym w liturgii rzymskokatolickiej). Egzegeci zajmujący się wyjaśnianiem Biblii trudzą się czasem z wyjaśnieniem tego fragmentu, który miałby rzekomo być trudny do pogodzenia z opisami wszystkich trzech Ewangelii synoptycznych, gdzie czytamy o tym, że do pomocy Jezusowi w niesieniu krzyża przymuszono napotkanego przypadkowo Szymona z Cyreny.
Najczęściej można się spotkać z wyjaśnieniem teologicznym – jak najbardziej zresztą przekonującym – odwołującym się do kontekstu powstania Ewangelii Janowej w czasach, gdy w kiełkującym chrześcijaństwie rozplenił się doketyzm gnostycki, twierdzący, że Jezus nie był prawdziwym człowiekiem, nie cierpiał naprawdę, miał jedynie ciało pozorne, a oglądającym jedynie wydawało się, że cierpi. Opisy Ewangelii św. Jana w wielu miejscach dają odpór temu poglądowi, wskazując na realizm działania, także więc cierpienia i śmierci Jezusa.
Wydaje się jednak, że dla pogodzenia fragmentu tekstu Janowego z opisami synoptyków nie jest potrzebny tego typu wywód, a wystarczy zwykła językowa analiza znaczeń wyrazu „sam”. Zaznaczam tutaj na marginesie, że nie zamierzam się odwoływać do tekstu oryginalnego i porównywać tłumaczeń w innych językach. Jest to strona zajmująca się językiem polskim, dlatego odwołam się jedynie do tłumaczeń polskich, tego, co otrzymuje polski czytelnik czy słuchacz (np. uczestnik liturgii).
Sam, czyli samodzielnie?
Gdy czytamy, że Jezus sam dźwigał krzyż, może nam rzeczywiście w pierwszym momencie przyjść do głowy skojarzenie, że Jan mówi, iż Jezus dźwigał go ‘samemu’, ‘samodzielnie’. Wyraz sam w polszczyźnie ma jednak również inne znaczenia.
- Na nasze spotkanie przybył sam prezydent.
- Kierownik sam podjął decyzję.
Oczywiście gdy wypowiadamy czy zapisujemy takie zdania, nie chodzi nam o to, że prezydent przybył na spotkanie sam, bez swoich ochroniarzy, bez współpracowników czy bez żony. Chodzi nam o to, że przybył ‘osobiście’. W przypadku kierownika też nie chodzi nam o to, że podjął on decyzję ‘samodzielnie’, nie korzystając z głosu doradców, tylko o to, że podjął ją ‘we własnej osobie’, bez pośredników, że bierze za nią odpowiedzialność.
Ta struktura jest charakterystyczna dla konstrukcji dotyczących osób wysoko postawionych, szanowanych. A przecież wiemy, z jaką atencją traktował Jezusa Umiłowany Uczeń. Dlatego możemy być pewni, że w tych słowach Ewangelista nie odnosi się zupełnie do samodzielności niesienia krzyża przez Chrystusa, tylko do tego, że niósł On ów krzyż ‘we własnej osobie’, ‘osobiście’. Co nie wyklucza jakiegoś rodzaju pomocy podczas części drogi na ukrzyżowanie (podobnie można rozumieć również opisy synoptyków).
Trzeba jednak powiedzieć, że tłumaczenie to wydaje się trochę nieszczęśliwe i wprowadzające zamęt. Dodać też trzeba, że gdyby przykładać do tego wydania obowiązujące od lat dziewięćdziesiątych zasady interpunkcji, przytoczone zdanie zawierałoby błąd nieoddzielenia imiesłowu przysłówkowego od czasownika przecinkiem. Przecinek należałoby postawić przynajmniej po wyrazie krzyż. Ale czy tylko?
Sam, czyli we własnej osobie!
Ciekawie radzi sobie z tym wydanie V Biblii Tysiąclecia z roku 1999, czyli już z okresu po zmianach reguł interpunkcyjnych. Dodajmy, że jest to wydanie wykorzystywane w nowych lekcjonarzach, w które w ostatnich latach stopniowo (choć powoli) zaopatrują się polskie parafie. Otóż autorzy tego mocno przepracowanego tłumaczenia Tysiąclatki już w interpunkcji w zasadzie rozwiązali ewentualną niejasność, wspomniany fragment wygląda tam bowiem następująco:
A On sam, dźwigając krzyż, wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota.
Ach, a więc nie chodzi tutaj o samodzielne dźwiganie krzyża, tylko o samodzielne (czy raczej – jak powiedzieliśmy – we własnej osobie) wyjście na Miejsce Czaszki, a informacja, że idąc, dźwigał krzyż, jest wtrącona. I nie ma tutaj bezpośredniego odniesienia do tego, czy Jezus dźwigał ów krzyż samodzielnie, czy ktoś mu pomagał. Prawdopodobnie właśnie taka była intencja autorska.
Dość podobnie akcenty rozkładają inne polskie tłumaczenia Biblii. W Biblii Warszawsko-Praskiej (wydanie 1997) bpa Kazimierza Romaniuka czytamy:
Pojmali tedy Jezusa, który dźwigając swój krzyż, wyszedł na miejsce zwane Trupią Czaszką po hebrajsku Golgota.
W Biblii Poznańskiej (1975):
I dźwigając krzyż wyszedł na tak zwane Miejsce Czaszki, a po hebrajsku Golgotha.
Nie ma więc nigdzie nacisku na to, że Jezus dźwigał krzyż samodzielnie, a tylko na to, że rzeczywiście (realnie) szedł na miejsce stracenia i rzeczywiście (realnie) dźwigał swój krzyż. Podsumowując te rozważania, powiedziałbym, że najbardziej jasna i jednoznaczna pod względem przekazu byłaby wersja:
A On we własnej osobie, dźwigając krzyż, wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota.
Ponieważ określenie we własnej osobie bodaj najdokładniej oddaje fakt, że Jezus wychodził na Kalwarię rzeczywiście, realnie, w swoim własnym ciele – naprawdę On.
– Paweł Pomianek
Na podobny temat czytaj również:
Wielki Post czy wielki post?
Krzyż w kulturze narodowej i religijnej
Godzinki, Adwent, życzenia świąteczne
Bardzo ładna analiza.
Jednakowoż Pańska wersja (z „własną osobą”) jest brzydka. Biblia mówi nie tylko znaczeniem słów i zdań, ale i melodią pozawerbalnych skojarzeń, czyli poezją. Wersja z BT 1999 najbardziej mi odpowiada. I tu odczytuję, że nie „wszedł we własnej osobie”, lecz „wszedł sam”, to znaczy o własnych siłach i z własnej woli, a nie że Go np. wniesiono lub zagnano. Ta własna wola wydaje mi się teologicznie kluczowa, w przeciwieństwie do „własnej osoby”.
A czy tu:
„…wyszedł na miejsce zwane Trupią Czaszką[,] po hebrajsku Golgota”
nie trzeba wstawić przecinka?
Myślę, że przecinek trzeba by wstawić, ale wersja, z której kopiowałem, go nie ma. Może tutaj też decyduje melodia.
Co do Pańskiej opinii nt. wersji, uważam, że jest ona jak najbardziej do obronienia. Odnosząc się do innych tłumaczeń, wydaje się jednak, że w tekście chodzi bardziej o to, że Jezus wszedł osobiście, w sposób realny. Ale nie wyklucza to i Pańskiej interpretacji jako dopełniającej. Może wersja BT 1999 jest najlepsza właśnie dlatego, że nie wyklucza żadnego z wariantów interpretacyjnych (różniących się przecież niuansami), a tym samym jest bardziej otwarta, głębsza, komplementarna.