Jednym z powodów, dla których tak chętnie wplatamy do polszczyzny angielskie wyrazy, jest ich lakoniczność i zwięzłość, a często także klarowność. I na takie zapożyczenia należy patrzeć przychylnie. Ale wyraz gamingowe (4 sylaby, z czego 2 z wydłużonym i) wspomnianych cech po prostu nie ma.
Istnieje właściwie tylko jeden powód, dla którego gamerzy czy – jak kto woli – zapaleni gracze, miłośnicy gier komputerowych, tak lubią ten wyraz – bo sprawia on wrażenie bardzo poważnego, podniosłego, jakby dotyczył nie wiadomo jak górnolotnej sfery. Gdy zestawimy go jednak z rzeczywistością, do której się odnosi, można z łatwością stwierdzić, że jest to wyraz zwyczajnie pretensjonalny, szpanerski.
Tymczasem zamiast foteli gamingowych czy gamingowych klawiatur lub myszek, moglibyśmy mieć fotele, klawiatury czy myszki… growe. Mamy w Polsce po prostu krótsze i trafniejsze słowo. Nie zawierające żadnej maniery, niepodniosłe, pasujące do hobby związanego z graniem (które oczywiście u niektórych przeradza się w sport czy prawdziwą specjalizację lub sposób zarobkowania).
Zwłaszcza że takiego słowa jak gamingowe nie ma przecież w języku angielskim. U nich jest po prostu krótkie, proste i trafne dwusylabowe: gaming. Coś jak u nas… growe. Ja tam bardzo lubię to krótkie polskie (choć nowe i mogące uchodzić za kalkę językową) słowo, które preferuję i promuję. A o ileż to prostsze w pisowni! 5 liter zamiast 9. Choć rozumiem, że niektórzy wiele są w stanie poświęcić i nawet bardzo utrudnić sobie życie, byle tylko coś brzmiało modnie – z angielska. Będą się z tego kiedyś potomni śmiać, jak śmiejemy się z osiemnastowiecznej maniery wśród arystokracji, żeby wplatać, gdzie to tylko było możliwe, zwroty w języku francuskim. •
– Paweł Pomianek