Jakiś czas temu otrzymaliśmy od Czytelniczki następujące pytanie:
Dzień dobry, mam pytanie dotyczące „spolszczonego” zapisu wyrazów posiadających obce znaki.
Zauważyłam, że w większości artykułów, reportaży, publikacji, ale także na forach internetowych ludzie bardzo powszechnie stosują „spolszczony” zapis wyrazów pisanych ze znakami niewystępującymi w j. polskim.
I tak np.
– turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan z akcentem nad „g” w j. tureckim u nas zapisywane po prostu Erdogan
– zjawisko déjà vu z akcentami nad e i a w j. francuskim u nas zapisywane zwykle jako deja vu
– omertà w j. włoskim z akcentem nad „a”, w j. polskim omerta
– zjawisko pogodowe La Niña, papryczki jalapeños czy wyścig kolarski Vuelta a España z tyldą nad „n” w j. hiszpańskim u nas zapisywane jako La Nina, jalapenos czy Vuelta a Espana
– marka samochodu Renault Mégane z akcentem nad e w j. francuskim u nas występuje jako Renault Megane.
Podobnie jest z naszymi akcentami w j. angielskim polskie nazwy miast zapisywane są zwykle bez akcentów jako Poznan, Krakow, Torun.
Czy taki zabieg ma jakąś nazwę? Ujednolicanie, umiędzynarodowianie zapisu? A może obce słowa używane często ulegają spolszczeniu pisowni? Czy może jest to błąd i powinno się za każdym razem pisać właściwe akcenty dla danego, często mocno egzotycznego języka?
Z góry dziękuję za odpowiedź, ta kwestia bardzo mnie ciekawi od dłuższego czasu.
Nim udało mi się zgłębić temat, minął dłuższy czas. W międzyczasie, po przekazaniu Czytelniczce informacji, że nieszybko odpowiem na to pytanie, zdecydowała się ona – i słusznie – zadać je w innej poradni, gdzie uzyskała szybką odpowiedź, i to od samej dr Agaty Hąci.
Chciałbym jednak dokonać pewnych drobnych uzupełnień, m.in. dlatego, że tekst pytania na stronie został ucięty (być może przekroczył maksymalną długość wiadomości) i na końcową część pytania odpowiedź nie padła. Poza tym mam jeszcze kilka spostrzeżeń.
Na początek jednak, na potrzeby czytelników strony Językowe Dylematy, wyciągnijmy trzy najważniejsze zdania z tekstu p. Doktor:
Wystarczy zajrzeć do słownika ortograficznego lub słownika języka polskiego, by się przekonać, że jednak powinniśmy pisać: jalapeño, Mégane, déjà vu, Erdoğan, El Niño (i oczywiście też La Niña), Vuelta a España. Nawet jeśli wymaga to od piszącego więcej wysiłku (bo np. musi wstawić odpowiedni znak inaczej, niż klikając tylko odpowiedni przycisk klawiatury), to taka staranność się opłaca: nie tylko zapobiega błędom, ale też sprzyja wytworzeniu wizerunku piszącego jako osoby rzetelnej i dbałej o poprawność językową. (…) Czym innym są zapisy nieoficjalne, szybkie, np. wpisy osób prywatnych na forach internetowych, w wiadomościach przesyłanych za pomocą komunikatorów itd. Tam jesteśmy skłonni wybaczyć więcej, bo poruszamy się w świecie tekstów nieoficjalnych
W artykule nie znalazła się bezpośrednia odpowiedź na Pani pytanie, jak nazywamy taki zabieg, choć pośrednio ona pada… już w tytule. Nie ma on swojej oficjalnej nazwy poza uproszczeniem pisowni lub – bardziej fachowo – pomijaniem znaków diakrytycznych.
Wydaje mi się, że najważniejszą rzeczą, którą warto dodać, by omówienie tego tematu mogło zostać uznane za całościowe, jest to, że faktyczne znikanie znaków diakrytycznych (na poziomie normy językowej) w słowach oraz nazwach własnych obcego pochodzenia wynika – nic odkrywczego – ze stopnia utrwalenia danych nazw w polszczyźnie. Na przykład w przypadku nazwisk będziemy pomijać znaki diakrytyczne u tych najbardziej znanych osób, o których piszemy w polszczyźnie często, co właśnie sprawiło, że pisownia ich nazwisk po prostu się spolszczyła. Doktor Jan Grzenia, pisząc o tym jeszcze w roku 2007, wskazał jako przykłady Janosa Kadara i Placido Domingo, których imiona i nazwiska piszemy bez akcentów, albowiem najwyraźniej się spolonizowały. Tak jak zasugerowała dr Hącia, aktualnie obowiązującą pisownię poszczególnych wyrazów trzeba sprawdzać w słownikach.
Z wyrazami szacunku
– Paweł Pomianek