Napisał do nas pan Wawrzyniec:
Dzień dobry,
czy powinno się mówić „stan zagrożenia epidemicznego” – taka forma teraz zdaje się dominować, nawet bezwzględnie dominować – czy raczej „stan zagrożenia epidemiologicznego”?Jednak zgodnie z tym słowniczkiem: https://umed.pl/pliki/2020/03/Koronawirus-S%C5%82owniczek-poj%C4%99%C4%87.pdf poprawna jest druga…
Szanowny Panie,
skoro tak podaje słownik uniwersytetu medycznego, powołując się na ustawę, to pewnie powinniśmy mu zaufać. Ja Panu napiszę, jak ja rozumiem obydwa terminy, bo być może wolno nam stosować i jeden, i drugi.
Epidemiologiczny to przymiotnik od słowa epidemiologia – nauka o epidemiach.
Epidemiczny to przymiotnik od słowa epidemia.
I tak: stan zagrożenia epidemiologicznego moglibyśmy rozumieć na zdrowy rozum jako 'stan zagrożenia w świetle nauki o epidemiologii’, podczas gdy stan zagrożenia epidemicznego jako 'stan zagrożenia epidemią’. Bardzo możliwe, że politycy i dziennikarze mają skłonność do używania tego drugiego terminu – pomimo tego, że jest on mniej naukowy i, być może, mniej poprawny – jako bardziej zrozumiałego i jednoznacznego dla zwykłego odbiorcy.
– Paweł Pomianek
Być może czegoś nie rozumiem, ale stan zagrożenia epidemiologicznego brzmi dziwnie. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nie powinno istnieć coś takiego jak zagrożenie epidemiologiczne. Ja rozumiem przez to zagrożenie związane z nauką i epidemiach, analogicznie można by przecież powiedzieć, że istnieje stan zagrożenia wirusologicznego, ale nie, można przecież powiedzieć raczej tylko zagrożenie wywołane przez wirusa, zagrożenie wirusowe czy zagrożenie wirusem. Dlatego optuję za wersją krótszą.
To ja mam dokładnie na odwrót: dla mnie słowo „epidemiczny” jest dziwne, natomiast dłuższa wersja jak najbardziej normalna.
Święty Usus.
Oczywiście, „zagrożenie epidemiczne” może lepiej „zagrożenie epidemią” wydaje mi się logiczną i poprawną formą.
Ale język nie jest logiczny – jest taki, jacy są ludzie, którzy go używają.
Aczkolwiek na dzień dzisiejszy(!) formy dłuższe brzmią bardziej uczenie i wykwintnie, zwłaszcza dla ludzi którzy poza „Panem Tadeuszem” niczego w życiu nie przeczytali…