W kolejnej godnej uwagi publikacji PWN-u Agata Hącia pisze o języku z pasją i humorem.
Właśnie ów humor był pierwszym, co zwróciło moją uwagę przy lekturze Uch, fochów, tarapatów. Generalnie u autorki nie ma naukowego zadęcia, charakteryzującego prace naukowe i publikacje o języku sztywnego stylu (który ma rzecz jasna i zalety, m.in. konkretność, ścisłość itd.). Dr Hącia zdaje się mieć świetny kontakt z czytelnikiem i dobrze czuć w swojej roli kogoś, kto chce się podzielić swoją pasją i wiedzą. Do każdego omawianego zagadnienia stara się podchodzić ciekawostkowo, tak by zainteresować odbiorcę. Jednocześnie nie unika wchodzenia w głąb tematu, bardzo szczegółowego omawiania językowych zagwozdek, sięgania do słowników czy tekstów sprzed wielu dziesięcioleci.
Tę pasję, a jednocześnie i szacunek do zadającego pytanie widać choćby na przykładzie omawiania kwestii, dlaczego w studniówce pierwsze -u- jest otwarte. Dokonawszy dość szerokich podstawowych wyjaśnień, autorka pisze:
Zaciekawiło mnie, jak jest w innych słowach. Pobawiłam się więc, pisząc ten felieton: porównałam wybrane wyrazy (liczebniki porządkowe – czyli te odpowiadające na pytanie: „który z kolei?”, przymiotniki, rzeczowniki) utworzone od kilku liczebników – w trzech słownikach ogólnych języka polskiego z XX wieku. Oprócz tego sprawdziłam, jakie formy odnotowuje specjalistyczny słownik słowotwórczy (s. 21).
Następnie znajdujemy tabelkę zawierającą aż 24 pozycje!
Bardzo mocną stroną książki jest fakt, że autorka nie tylko odpowiada na pytanie dotyczące obowiązującej normy, ale też zawsze sięga do wyjaśnienia, dlaczego tak jest, odwołując się do procesów historycznojęzykowych.
W przypadku każdego zagadnienia „punktem wyjścia – jak wyjaśnia sama dr Hącia – jest zawsze autentyczne pytanie słuchacza lub korespondenta” (s. 7). Bardzo ciekawym pomysłem, który uważam za bardzo udany, jest podział odpowiedzi na każde pytanie na cztery części:
I Krótko i na temat – tutaj znajdujemy krótką, jednozdaniową odpowiedź na pytanie (np. „Dlaczego mówimy ruina, choć rujnować? – Bo tak się utarło”; „Czy można napisać ul. K. Wielkiego? (…) – Można”.
II Jeśli to za mało – w tym miejscu otrzymujemy dość zwięzłe i konkretne omówienie zasady wyjaśniającej, dlaczego piszemy w dany sposób.
III A poza tym – w tej sekcji mamy nieco szersze rozważania, dopowiedzenia, uszczegółowienia, wątpliwości, polemiki.
IV A jeśli nie macie dość – ta część jest co do założeń podobna do poprzedniej, z tym że składa się z wypunktowanych dodatkowych ciekawostek, odnoszących się do wskazanych za pomocą odnośników konkretnych fragmentów wcześniejszych części.
Ta forma każdemu pozwala dowiedzieć się na temat danej kwestii tyle, ile ma ochotę lub w danym momencie potrzebuje. A szczegółowe spisy treści zagadnień na początku każdej części zachęcają do powrotu do poszczególnych omówień.
Dodam jeszcze, że całość podzielona jest na sześć głównych działów: I Pisownia, II Wymowa, III Odmiana wyrazów, IV Składnia, V Wyrazy i połączenia wyrazowe, VI Etykieta językowa.
Dlaczego Szwecja ma c, a ulica Szwedzka – dz? Dlaczego politycy mówią [standarty]? Czy wyrazy radio i studio się odmieniają? Jak się mówi: półtora litra czy półtorej litry? Dlaczego żart uchodzi płazem, a nie gadem? Czy w nocy można powiedzieć dzień dobry? – to tylko po jednym przykładowym pytaniu z każdego działu, wybranym spośród umieszczonych w głównym spisie treści i będących zachętą do lektury. W sumie naliczyłem 91 szczegółowych zagadnień omówionych w książce.
W publikacji znalazłem sporo treści ważnych także w kontekście kwestii omawianych lub dyskutowanych na mojej stronie. Weźmy choćby zwięzłą, ale i przekonującą argumentację dającą odpór tym, którzy domagają się uproszczenia polskiej ortografii do jednego u, h i ż.
Byłoby to uproszczenie pozorne – pisze autorka. – W polszczyźnie bowiem najtrudniejsze – wbrew obiegowej opinii – są zasady pisowni łącznej i rozdzielnej oraz stosowania wielkich i małych liter, a nie używania ó–u, rz–ż, ch–h. Zresztą obecność tych par pozwala świetnie objaśnić pokrewieństwo wyrazów (główka – bo głowa; w hipotetycznej parze *głuwka–głowa związku byśmy nie zobaczyli) i inne zjawiska wyrazowe, a nawet gramatyczne. Jestem więc apologetką par ó–u, rz–ż, ch–h i do polubienia ich szczerze Państwa zachęcam (s. 24).
Jestem przekonany, że niektóre fragmenty książki staną się dla mnie jeszcze nie raz inspiracją do blogowych notek lub ciekawostek językowych. Ucha, fochy, tarapaty stanowią bowiem kopalnię wiedzy poszerzającej moje spojrzenie na polszczyznę.
Na koniec łyżka dziegciu do garnca miodu. Tym, co uważam za największy mankament publikacji, są niewątpliwie format i szata graficzna. Nietypowy, poszerzony format książki sprawia, że przy zwyczajnej, niewielkiej czcionce tekst w każdej linijce jest zbyt szeroki, co przy stosunkowo ciasnej interlinii nie zachęca do lektury. Najpoważniejszym grzechem jest jednak bezszeryfowa czcionka. Przyznam, że za każdym razem, gdy siadam do lektury, moje oczy przez dłuższą chwilę muszą się przyzwyczajać do takiego druku. Generalnie uważam, że używanie w książkach czcionek bezszeryfowych jest fatalnym pomysłem. O ile sprawdzają się one świetnie w internecie, na ekranach sprzętów, gdzie czytamy zazwyczaj krótsze teksty, o tyle w książkach wydają mi się niemądrą ekstrawagancją, która z zasady utrudnia odbiór.
PWN przygotowuje także książki dotyczące kwestii wydawniczych, jest więc instytucją, która niejako naturalnie zdaje się pretendować do wyznaczania wydawniczych standardów. No cóż, jeśli to miałyby być w przyszłości standardy (czcionka bezszeryfowa, szeroki druk, a przy tym interlinia przypominająca tę z dawnych książek, której ciasność ma być może rekompensować linijka przerwy pomiędzy każdym akapitem), to możemy z góry założyć kolejne spadki czytelnictwa w Polsce. Bo gdy się na to patrzy przed lekturą, to po prostu nie ma się ochoty jej zaczynać.
Gdy o tym myślę, trudno mi nie zestawiać tej książki z inną nowocześnie złożoną publikacją, którą recenzowałem przed kilkoma miesiącami. Mam oczywiście na myśli 497 błędów Łukasza Mackiewicza. Tam też zaproponowano nową jakość graficzną, jeśli chodzi o książki dotyczące polszczyzny. Tyle że w tamtym przypadku zaproponowane zmiany rzeczywiście służą czytelnikowi, pociągają do lektury (kolory, bardzo duża interlinia, sporo wyszczególnień graficznych) – podczas gdy tutaj wydają się sztuką dla sztuki.
Przykro mi pisać o tym w odniesieniu do tej książki, bo gdy się zacznie czytać – bardzo ciekawa treść rekompensuje wszystko, a oko z czasem względnie przyzwyczaja się do czcionki (choć stale stanowi ona niedogodność). Trzeba jednak przezwyciężyć tę pierwszą przeszkodę.
– Paweł Pomianek
4 odpowiedzi do „Ucha, fochy, tarapaty – recenzja”