Niełatwa jest dla wielu Polaków nasza interpunkcja w kwestii odpowiedniego używania przecinków, a niektórzy autorzy mają wyraźną tendencję do ich mnożenia.
Jakiś czas temu w redagowanej książce trafiła mi się zabawna sytuacja, gdy musiałem w jednym długim zdaniu skasować 4 przecinki. 4 z 5 postawionych przez autora (zdanie zostało nieco zmodyfikowane, by nie dało się wskazać książki, z jakiej pochodzi, ale w pełni zachowana została jego struktura):
– To twoją teściową przyprowadził Maksym? – spytała, ubrana w kusą spódniczkę, około dwudziestopięcioletnia dziewczyna o szczupłych i czarnych, niczym najszlachetniejszy heban, ramionach, udach oraz okrągłej twarzy.
Tak to zdanie zapisał autor. A jak wyglądało ono po zredagowaniu:
– To twoją teściową przyprowadził Maksym? – spytała ubrana w kusą spódniczkę około dwudziestopięcioletnia dziewczyna o szczupłych i czarnych niczym najszlachetniejszy heban ramionach, udach oraz okrągłej twarzy.
4 pierwsze przecinki: out! Zostaje tylko ten ostatni, bo ramionach i udach to wyrazy równorzędne, tworzące szereg. Dlaczego autor postawił te wszystkie przecinki? Nietrudno się domyślić. Powodem wstawiania takich przecinków jest zazwyczaj poczucie, że… gdzieś trzeba zrobić przerwę oddechową – przecież (raczej) nie wypowiemy tych wszystkich słów jednym tchem.
Rzecz w tym, że w polszczyźnie, w przeciwieństwie do niektórych innych języków, to tak nie działa. Istnieją przypadki, gdy możemy wstawić przecinek dla zaakcentowania przerwy, ale są one ograniczone. Zazwyczaj w takich sytuacjach lepiej zresztą używać półpauzy (myślnika), co do której reguły polszczyzny są bardziej elastyczne.
W języku polskim nie wstawiamy przecinka tam, gdzie robimy przerwę w mowie (jak w systemach interpunkcji intonacyjnej), tylko przede wszystkim tam, gdzie wymaga tego struktura zdania. Jak czytamy w Słowniku języka polskiego PWN:
Interpunkcja polska ma przede wszystkim charakter składniowy. Oznacza to, że znaki interpunkcyjne służą głównie do uwydatniania logiczno-składniowej konstrukcji zdań.
Tymczasem tutaj nie można mówić o wtrąceniach. O ile jeszcze w tym drugim przypadku (niczym najszlachetniejszy heban) u autorów, którzy mają język bardzo wysmakowany i dużą wiedzę interpunkcyjną mogłoby się zdarzyć, że zechcieliby z tego zrobić wyraźne wtrącenie (tutaj uwaga dla redaktorów: przy redagowaniu takich zdań bardzo ważna jest znajomość stylu autora i jego świadomości językowej), o tyle już w pierwszym przypadku, gdyby ubrana w kusą spódniczkę miało być wtrąceniem, musiałoby się znaleźć na… samym końcu zdania. Ot, takie polszczyźniane niuanse.
No więc co z tymi przerwami oddechowymi w tym długim zdaniu bez przecinków? Można je robić niezależnie od obecności przecinków, ponieważ w naszym języku nie jest to bezwzględnie ze sobą powiązane. Osobiście sądzę, że najzgrabniej byłoby ją zrobić po słowie dziewczyna, przed kolejnymi doprecyzowaniami na temat jej wyglądu.
— Paweł Pomianek
Jak teraz żyć, z taką wiedzą? 🙂
Mnie w szkole uczono (fakt, 30 lat temu z górką), że jeśli jakiś fragment zdania możemy „wyrzucić”, a zdanie nadal będzie miało sens, to ten fragment powinien być „oprzecinkowany, bo jest to podrzędne względem calości.
– spytała, ubrana w kusą spódniczkę, około dwudziestopięcioletnia dziewczyna
– spytała około dwudziestopięcioletnia dziewczyna
Czy w takim razie te dwa przecinki to błąd?
Przecinki to chyba mój najsłabszy punkt jeśli chodzi o polszczyznę pisaną. Też ich nadużywam.