…za to niekoniecznie dumnie brzmi „złota polska wspinaczka”. Chyba że mowa o dyscyplinie. Dzisiejsze złoto olimpijskie Aleksandry Mirosław to dobry moment, by pomyśleć o szczęśliwiej sformułowanym feminatywie od męskiego wspinacza.
Niejednokrotnie deklarowałem, że lubię dużą część nowych feminatywów w polszczyźnie (a części dla odmiany bardzo nie lubię). I wydaje się, że nawet gdy jakaś forma żeńska istnieje od dawna, lepiej byłoby stworzyć coś nowego, jeśli bardziej tradycyjna forma może rodzić nieporozumienia.
A tak z całą pewnością jest z wyrazem wspinaczka, który brzmi identycznie jak nazwa dyscypliny sportu. To wprawdzie forma regularna, żeński odpowiednik męskiego wspinacza. W 90% przypadków wyrazu wspinaczka użyjemy jednak w odniesieniu do dyscypliny i wtedy, gdy jest on użyty względem zawodniczki, może budzić uśmiech – lub czasem – prowadzić do nieporozumienia (lub wymagać szybkiego namysłu, o co w rzeczywistości chodzi).
Wspinaczkini rozwiązałaby wszystkie problemy. Nie dość, że byłoby to słowo unikalne, dedykowane tylko tym konkretnym desygnatom (zawodniczkom uprawiającym wspinaczkę), to jeszcze byłoby formą utworzoną na wzór form nobilitujących: bogini, mistrzyni, członkini, wykonawczyni, wychowawczyni, marszałkini.
Tak więc Aleksandrę Mirosław, Aleksandrę Kałucką czy jej siostrę bliźniaczkę Natalię proponuję od dziś tytułować nie wspinaczkami, bo to brzmi raczej komicznie, ale wspinaczkiniami. Bo są zawodniczkami wybitnymi. I zasługują na to, by wyrażać to także w formach językowych.
– Paweł Pomianek
To jest, wbrew pozorom, temat grząski, niebezpieczny i zdradliwy. Nie wolno żartować z feminatywów. Niedawno wdałem się w taką dyskusję z pewnym dziennikarzem i publicystą i ochrzcił mnie ofiarą komunizmu. Inny by mnie zlinczował, hmmm, właściwie to tak zrobił, bo opublikował post, który już w swej treści zakładał, że każdy kto jest przeciw, to wróg narodu. A nawet Narodu.
Kwestia feminatywów, jak wszystko w Polsce, została zaprzęgnięta do wojny kulturowej. Z winą po obu stronach, które okopały się i nie chcą ustąpić ani o piędź ziemi. A szkoda, bo są to kwestie, które wymagają spokojnego namysłu i mądrego ubogacania języka. Powinna się toczyć spokojna, merytoryczna dyskusja: kiedy, w jakich ilościach, jakie konkretne formy, dlaczego tak, a nie inaczej.
Jak wspinacz to wspinka.
Mnie zaczyna brakować formy wspólnej. Mamy wprawdzie panią i pana, jako państwo, żonę i męża, jako małżeństwo i może jeszcze kilka przykładów by się znalazło, ale na tym koniec. Za każdym razem konieczne jest wymienianie: nauczyciele i nauczycielki, ministerki (a. ministry) i ministrowie, bokserki i bokserzy, itd… To męczące. Potrzebna jest jakaś forma, najlepiej zbliżona do rodzaju nijakiego, np.: nauczycielo, ministero, boksero. Na początku będzie brzmiało dziwnie, ale szybko się osłucha. Wszystkim czytelniko dziękuję za uwagę.
Formy męskie od zawsze funkcjonują jako formy wspólne. Nigdy bym nie pomyślał, że gdy ktoś mówi nauczyciele, to ma na myśli tylko mężczyzn. Albo że gdy mówi sportowcy to nie włącza w to kobiet. To moda, by to wyróżniać. Moim zdanie negatywna, bo narusza regułę ekonomiczności języka, na którą Pan w swoim wpisie słusznie zwraca uwagę. Poza tym ta moda może też sugerować, że kobiety nie czują się w czymś pełnoprawne (nie zasługują, by zaliczać się do grona nauczycieli lub sportowców? – niby dlaczego, w czym są gorsze?). Więc w kontekście feminizmu jest przeciwskuteczna, chyba że celem ma być nie to, by kobiety były traktowane jak mężczyźni, tylko by bardziej się odróżniły. Ale niby z jakiego powodu?
Nie spodziewałem tak.. męskiej odpowiedzi, a zarazem tak wykrzywiającej świat, który wokół widzę, że pozwolę sobie na komentarz.
W zasadzie każde pana zdanie zawiera co najmniej nieścisłości. Niektóre fragmenty są dla mnie dziwne. Nie czas tu na polemiki i „celne riposty”, więc krótko. Uderzyły mnie pytania w nawiasie:
„nie zasługują, by zaliczać się do grona nauczycieli lub sportowców? – niby dlaczego, w czym są gorsze?”
Czy może przyjść panu do głowy, że kobiety nie chcą być nauczycielami, gdyż czują się równe (a czasem lepsze) i właśnie z tego powodu wolą być nauczycielkami? Jeśli pan nie wierzy, proszę kilka razy uważnie wysłuchać pierwszego zdania tego przemówienia:
https://www.youtube.com/watch?v=-lM0fcv5Yz4
Można przypuszczać, że to było tylko przejęzyczenie, ale czy na pewno? Zabrzmiało naturalnie (i bez sprzeciwów z sali).
Co do sugerowanej przez pana motywacji kobiet powodowanej chęcią odróżniania się, czy modą. Ruchy feministyczne zawsze walczyły o równość, a nie o odmienność. Równość językowa pojmowana konserwatywnie oznacza formy męskie dla wszystkich, więc i dla kobiet. Pojmowana zaś humanistycznie oznacza męskie dla mężczyzn, a żeńskie dla kobiet (choć „panowie posłanki”, o dziwo, też przeszło bez bólu).
O tym, co się przyjmie zdecydują użytkownicy języka, więc ta dyskusja i tak ma tylko charakter rekreacyjny. Pozdrawiam.
Więc tak jak Pan darjusz stawia się po jednej stronie wojny kulturowej w języku (o ile dobrze rozumiem), tak Pan stawia się po drugiej. A ja mówię po prostu: spokojnie dyskutujmy i czekajmy, co się będzie działo. Przede wszystkim nie burzmy wszystkiego dla ideologii. Nauczyciele = wszyscy nauczyciele każdej płci. Sportowcy również. Co nie znaczy, że mamy wykluczać formy nauczycielki czy sportsmenki w stosunku do kobiet. Proszę zauważyć, że wiele kobiet zżyma się na formy żeńskie w stosunku do nazw zawodów (zwłaszcza te nowsze, jak psycholożka – którą to formę ja bardzo lubię), bo to stawia je w pozycji gorszej od mężczyzn (tak to niektóre kobiety odczuwają). Ot, choćby nawet lekarka może być formą nacechowaną negatywnie. Może, ale – moim zdaniem – nie musi i pewnie w tym się zgodzimy. Jeśli będzie taka potrzeba kulturowa, język w ciągu 200 czy 500 lat zmieni się w postulowanym przez Pana kierunku. I zapewne nadal będzie równie jasny i komunikatywny dla ludzi w swoich czasach, jak dziś jest dla nas. Mnie to nie przeszkadza. Natomiast głęboko nie zgadzam się ze stwierdzeniem: Za każdym razem konieczne jest wymienianie… Otóż nie jest i jest to zjawisko (językowo) negatywne.
Jeśli chodzi o równość językową, sprawa jest o wiele szersza, bo ja – co wielokrotnie podkreślałem i na co dowodem jest ten wpis, pod którym dyskutujemy – jestem zwolennikiem tworzenia feminatywów. Natomiast dezawuowanie form wspólnych tylko dlatego, że mają charakter męskoosobowy, na dziś uważam za językową aberrację. Podobnie jest przecież z nazwiskami. Czy zżyma się Pan na formę Państwo Kowalscy? Jeśli dobrze zrozumiałem Pański pierwszy komentarz – nie. A przecież forma Kowalscy jest formą męskoosobową i może być użyta dlatego, że do „grupy” państwo wchodzi mężczyzna (gdy są dwie kobiety, to już mamy panie Kowalskie, a panowie nadal Kowalscy). Z formami męskoosobowymi w liczbie mnogiej jest dokładnie to samo. To po prostu skraca i jest jasne. Formy wspólne nie muszą mieć formy niemęskoosobowej, ale – jak Pan słusznie zauważył – mogą. I może będzie tak, że faktycznie częściej będą teraz w języku powstawać formy liczby mnogiej zbudowane na bazie rodzaju nijakiego. W porządku, niech to się spokojnie dokonuje. Ale póki ich nie ma, formy męskoosobowe są równie dobre, równie jednoznaczne, równie funkcjonalne. I nie ma co zawracać kijem Wisły.
A co do równości i nierówności w nazwach zawodów. Jeden przykład. Feminizm poza różnymi innymi rzeczami walczy o równość płac mężczyzn i kobiet zajmujących te same stanowiska. Wydaje się to sprawą niekontrowersyjną i taką, która naprawdę nie rodzi wątpliwości i jest działaniem szlachetnym. Czy na pewno rozróżnianie – potencjalne – nazw zawodów na męskie i żeńskie (choć jest to ten sam zawód) nie jest pod tym względem przeciwskuteczne? Na ile znam funkcjonowanie języka (a tym się przecież zajmuję zawodowo od kilkunastu lat), może to otwierać furtkę do innego traktowania nauczyciela i nauczycielki, sportsmena i sporsmenki. No bo skoro nie jest to już ten sam zawód, tylko jakiś inny… Więc po prostu choć kobieta może być nauczycielką (lub panią nauczyciel – jak sama woli i czuje się z tą lub tamtą formą lepiej), o tyle musi sprawować zawód nauczyciela, żeby nikomu nie przyszło do głowy, by traktować ją gorzej od mężczyzny. Zresztą, lepiej też nie, bo jestem za równością. Choć akurat w tym przypadku sprawa jest językowo prosta. Za jakiś czas może powstać nazwa zawodu nauczycielstwo (jak wędkarstwo) i będzie po kłopocie. Ale z nie każdym zawodem pójdzie tak prosto.
Do wypowiedzi pani minister (lub – jak kto woli – ministerki) Nowackiej odnosił się nie będę, bo trudno powiedzieć, czy było to celowe, czy nie. Nie zajmuję się interpretowaniem intencji 😉 Mam jej natomiast za złe upowszechnianie językowo deprecjonującej kobiety formy ministra, zamiast ładnych: ministerka czy nawet dostojnej ministrzyni. No ale o tym już pisałem. Bo dla mnie w dyskusji o formach żeńskich nie tyle ważne jest czy, tylko jakie.
PS
Może właśnie chodzi o to, że niektóre czują się lepsze. Ale czy wtedy mamy do czynienia z myśleniem równościowym? I czym się to różni od męskiego szowinizmu? A jeśli kobiety wyłączą się z bycia nauczycielami i stworzą osobną kategorię, to czy nie da się do rąk jakimś chorym męskim umysłom narzędzia na nowe wykluczanie kobiet? Ostatnie sto lat to walka kobiet o to, by mogły być pełnoprawnymi wykonawczyniami (oczywiście, że lubię formy żeńskie!) różnych zawodów. Czy teraz wychodzenie z tych zawodów dla tworzenia nowych form językowych nie jest jednak krokiem w tył? Oczywiście rozumiem, że Pan docelowo preferuje jako ogólne formy nijakie, co już tego problemu, by nie rodziło. Żeby tylko podczas fazy przejściowej nie wylać dziecka z kąpielą… Podsuwam do refleksji, może warto czasem poznać inny punkt widzenia i inne motywacje. Jeśli chodzi o Pański komentarz, przeczytałem go z zaciekawieniem. Natomiast ja bronię – przynajmniej taka jest moja intencja – komunikatywności języka (bo jej dotyczył Pański wpis), tego, że współczesny język jest komunikatywny dla nas współczesnych jego użytkowników, a nie męskiego punktu widzenia.
Podoba mi się! Podlinkowałem artykuł w swoim dzisiejszym wpisie, niech idzie w świat.
Wspaniale <3 Bardzo dziękuję!
Pora wkrótce na…
nordikłokerczynie.
Czy nie?
Regularnie będzie nordingwalkerka. Regularnie stworzona, logiczna i elegancko brzmiąca forma. Mnie się bardzo podoba.