Kilka tygodni temu drogą mailową odbyłem dyskusję z Czytelniczką na temat tego, czy warto i czy w ogóle wolno w artykułach zamieszczanych w prasie lub internecie używać określeń pan/pani (pan dyrektor, pani Hieronima Kowalska itp.).
Przytaczam większą część rozmowy, zastrzegając, że wszystkie nazwiska i imiona w tekstach zostały zmienione. Sprawdziłem też w Google i zmieniłem (lub gdzieniegdzie skróciłem) tekst w taki sposób, by nie pozwalał na identyfikację osoby, która zadała pytanie, i artykułu, którego dotyczy. Dodam tylko, że – o czym zdołałem się dowiedzieć z internetu – moja rozmówczyni jest nauczycielką języka polskiego i… z tego, co widzę, postawiła na swoim. I myślę, że mogła postąpić słusznie, bo tekst rzeczywiście został przygotowany na portal szkoły (takiego przypadku dotyczy przedostatni akapit mojej końcowej wypowiedzi). Dodam, że rad będę z opinii Czytelników pozostawionych w komentarzach. Zapraszam do lektury dyskusji.
Dzień dobry, moje pytanie dotyczy tego kawałka tekstu:
„odbyła się uroczysta akademia, w której udział wzięła cała społeczność szkolna: Pani Dyrektor Janina Nowak, nauczyciele dydaktycy, pracownicy administracji i inni. Uroczystość uświetnili przybyli goście: Wicestarosta naszego Powiatu Pan Hieronim Kowalski oraz Pan Zdzisław Szpaner Kierownik Ośrodka Ważnego w naszym mieście”.
Osoba, która umieszczała ten fragment tekstu na łamach internetowej gazety, stwierdziła, że są w nim błędy. Dodała, że błędy dotyczą słowa 'Pan/Pani’, które nie powinno występować, ponieważ wystarczy wymienić sprawowaną funkcję.
Czy osoba pisząca artykuł rzeczywiście popełniła błąd, wplatając w wypowiedź słowa 'Pan/Pani’?
Bedę wdzięczna za odpowiedz.
Szanowna Pani,
od razu zaznaczę, że sprawa, o którą Pani pyta, nie jest stricte poprawnościową, a raczej kulturalnojęzykową i w tych kategoriach proszę ją traktować. Zwyczaj przy pisaniu artykułów jest taki, że pomija się tego typu określenia jak „Pan”, „Pani”. Jeśli więc chodzi o moją opinię, te określenia są w tych miejscach szalenie(!) pretensjonalne, rażące i zdecydowanie radziłbym je usunąć. Kojarzą się ze stylem, w którym podstawowym celem piszącego jest przypodchlebianie się tym osobom w celu… no właśnie, jakim? Jeśli dany serwis czy tytuł chce uchodzić za poważny, nie należy stosować określeń „Pan”, „Pani” przed funkcjami, a wszędzie tam, gdzie nie są to funkcje jednostkowe, ich nazwy trzeba zapisywać małymi literami (np. dyrektor Janina Nowak czy kierownik Ośrodka Ważnego).
Szanowny Panie,
przede wszystkim dziękuję za błyskawiczną odpowiedz. Nie ukrywam, że z niecierpliwością czekałam na wiadomość od Pana. I przyznam, że ma ona dla mnie słodko-gorzki smak…
Cieszę się, że nie należy mojego dylematu traktować w kategorii błędu. Smuci – stwierdzenie o schlebianiu czy komplementowaniu, które miałoby piszącemu artykuł przynieść profity. Użycie słów pan, pani w tekście było podyktowane wyłącznie kurtuazją. Sam Pan wie, że jeśli chodzi o uzus, to polszczyzna nie jest wcale tak „czarno-biała”, jak mogłoby się wydawać, lecz mieni się rozmaitymi odcieniami szarości.
Szkoda, że tej wpadki kulturalnojęzykowej nijak nie da się obronić. Szkoda, ponieważ chciałam pomóc sobie samej i w sprytny sposób się wybronić.
Powiem Panu, że skontaktowałam się dziś z Telefoniczną Poradnią Językową UG. Tam dowiedziałam się, że tak naprawdę nie ma o co kruszyć kopii, ponieważ trudno (to, co zrobiłam) nazwać błędem. Pan profesor dodał, że nie widzi nic złego w stwierdzeniach pan, pani, które miały podkreślić mój szacunek do człowieka.
Szanowna Pani,
biorąc pod uwagę, że zechciała się Pani podzielić tymi bardziej osobistymi uwagami, i rozumiejąc, że mogła się Pani poczuć w jakiś sposób dotknięta moją wypowiedzią, dodam może, skąd bierze się moje twarde stanowisko w tej sprawie.
Otóż oprócz pracy przy redakcji, korekcie tekstów, mam też trochę doświadczeń w pracy dziennikarskiej, także na stanowisku redaktora naczelnego. Byłem też proszony o uwagi nt. czasopism wydawanych w urzędach. I po prostu tego typu kurtuazyjne określenia charakteryzują wydawnictwa promujące dane osoby. Na przykład szkoła wydaje swoje pisemko i tam „Pan Dyrektor” jest zawsze hołubiony i wynoszony pod niebiosa. Albo urząd gminy, gdzie zawsze napisane jest wielkimi literami „Pan Burmistrz” – i jak wiele dla nas zrobił. Mówiąc krótko, ten styl charakterystyczny jest dla wydawnictw reklamowych czy propagandowych (nie, nie piszę tego w negatywnym sensie – jest oczywiste, że polityk będzie uprawiał swoją działalność promocyjną i nie ma w tym nic gorszącego).
Jeśli zaś naszym celem jest opisanie jakiegoś wydarzenia do wydawnictwa niezwiązanego z żadną wymienioną osobą, powinniśmy maksymalnie unikać cech stylu, który pachnie propagandą i – przede wszystkim – urzędowością.
Te profity, które zasugerowałem wyżej, mogą być bardzo zwyczajne i dotyczyć kwestii np. uczuć, a nie konkretnych zysków wymiernych. Ktoś na przykład jest wyjątkowo grzeczny w stosunku do innych i czuje dyskomfort, bo opisana osoba mogłaby się poczuć zbyt mało uszanowana.
Wypowiedź w poradni UG wynika może właśnie z tego, że Państwo też nie potraktowali tego jako błąd językowy, bo – jak już wspomniałem – takim nie jest. Być może jednak zetknęła się Pani z osobą, która nie miała okazji nigdy pracować w prasie i która nie jest obyta ze stylem prasowym – trudno mi powiedzieć.
Dodam jednak, że jeśli na przykład Pani artykuł szedł na portal szkoły – to takie określenia są już jak najbardziej uprawnione. Tam na pierwszym miejscu jest jednak promowanie swoich, a warstwa informacyjna schodzi na dalszy plan. Wszystko to jest kwestią priorytetów. Dlatego polszczyzna w różnych miejscach jest (i musi być) tak różna.
Bardzo Pani dziękuję za ten mail, podzielenie się swoimi uwagami, zmotywowanie do poszerzenia pola naszej dyskusji i jej większego zniuansowania.
Na omawiany temat dr Marek Łaziński napisał grubą książkę „O panach i paniach. Polskie rzeczowniki tytularne i ich asymetria rodzajowo-płciowa”. Polecam! Wprawdzie jego wnioski nie są pozbawione nacechowania regionalnego (autor pewne kulturowe standardy to warszawskie, to krakowskie rozszerza na całą Polskę), ale niczego lepszego na ten temat w polskiej literaturze naukowej nie zgromadzono.
Autor stwierdza jednoznacznie, że mówienie (i pisanie) „pan dyrektor Jan Kowalski” jest nacechowane IRONIĄ. Podobnie „pan poseł Imię+Nazwisko”, „pan minister Nazwisko” itp. – wszystkie „pan”, „pani” poprzedzające funkcję bądź tytuł zawodowy czy naukowy + nazwisko w zwrotach niebezpośrednich wobec interlokutora mają wydźwięk nacechowany, są prześmiewcze.
O pisowni zwrotów adresatywnych od wielkiej litery było już tu (na językowych dylematach) tyle napisane (głównie przeze mnie), że nie będę się powtarzał, ale wielka litera POZA zwrotami adresatywnymi świadczy o silnym nacechowaniu (zwykle służalczym szacunkiem, by nie rzec wazeliniarstwem).
W sprawie formalnej: zdanie „…artykuł szedł na portal szkoły…” bardzo mnie razi. Być może to żargon branżowy, ale czy tu propagujemy żargon ZAMIAST poprawnej polszczyzny?
Przede wszystkim nie pasuje do stylu całej wypowiedzi, który jest dość wysoki. Moją uwagę też od razu zwróciło przy ponownej lekturze korespondencji. Proszę pamiętać, że w pierwotnej wersji był to e-mail. Tak napisałem. Zastanawiałem się, czy cenzurować. Pozwoliłem sobie zachować oryginalną formę. To jedyny powód umieszczenia tego zdania. Co do jego oceny – zgadzam się.
W kwestii wniosków doktora Łazińskiego uważam je za jednostronne. Choć jestem, co wyraziłem w dyskusji, zdecydowanym przeciwnikiem używania takich zwrotów, gdy czyta się dany tekst, od razu widać, czy to ironia, czy służalczość. Twierdzenie, że to ZAWSZE nacechowanie ironiczne jest zdecydowanie uproszczeniem, którego nie mogę przyjąć. Zresztą i Pan sam dopuszcza drugi powód: służalczy szacunek.
Ciekawa w całym wątku jest opinia, jaką Czytelniczka uzyskała w poradni Uniwersytetu Gdańskiego.
Służalczość dotyczy wielkiej litery. Połączenia pan/pani+stanowisko/tytuł+nazwisko/imię+nazwisko to ironia lub kpina. Tak napisałem i tak pisze dr Łaziński. Dość dobrze to uargumentował.
Co do opinii z Poradni UG to nie dziwi mnie ona. Zaliczyłem kilka takich opinii różnych poradni przy szkołach wyższych – z miernym, a czasem żenującym skutkiem. W kilku przypadkach odpowiadano anonimowo; podejrzewam, że robili to studenci I roku. Sądzę, że przywykli oni do pytań na poziomie wczesnoszkolnym (i takich odpowiedzi).
Zapytanie telefoniczne nie skłania do większego zastanowienia nad odpowiedzią i rozmywa odpowiedzialność.
Jeżeli rzeczywiście w Poradni UG odpowiadał ktoś z tytułem naukowym, warto byłoby poznać nazwisko.
Dotąd nie zawiodłem się na prof. Kołodziejek, prof. Mueldnerze-Nieckowskim i (jedyny kontakt) na Poradni PWN – prof. Kłosińskiej. Co nie znaczy, że nie mam zastrzeżeń do ich opinii w innych – nie moich – sprawach.