Jako że w swojej pracy na co dzień zajmuję się językiem polskim, z przyjemnością śledzę rozwój językowy mojej dwuletniej Córki. Ostatnio uczyliśmy się przyimków.
Juleczka znakomicie radzi sobie z nauką mowy. Pisałem już nieraz, że jestem pod wrażeniem przede wszystkim poprawnego odmieniania wyrazów. W sposób porażająco szybki poszerza się też jej słownictwo (trzeba się czasem pilnować, co się przy niej mówi, bo łapie nowe słowa w błyskawicznym tempie). Jula nie ma też problemów z poprawnym akcentowaniem, zresztą powtarza po prostu po nas sposób wymawiania wyrazów, co czasem brzmi – podobnie jak u innych dzieci – bardzo zabawnie, bo ponad wiek dojrzale.
Stwierdziłem ostatnio, że największą niedoskonałością Juleczkowego języka jest brak używania przyimków. I tak, Jula idzie babci, Jula idzie pole, wraca domu, a także siedzi domu.
Przedwczoraj po jakimś kolejnym trudnym słowie powtórzonym przez Julię, stwierdziłem, mówiąc to z drugiego pokoju:
– Pięknie Jula umie mówić. Żebyś Ty jeszcze umiała przyimki mówić, to już by wszystko było super.
Po chwili Julia odpowiedziała z drugiego pokoju:
– Psiimki…
Jakby chciała powiedzieć: No przecież ja umiem, tato, mówić psiimki – taki wyraz. Rezolutne dziecko.
Jako że z zasady podchodzę do dziecka poważnie, i na tyle, na ile się da, staram się wszystko tłumaczyć, poszedłem do niej i wyjaśniłem, że mnie nie chodzi o słowo przyimki tylko… Zresztą, nie pamiętam w jakich słowach tłumaczyłem, najważniejsze, że Julia doskonale zrozumiała, o co mi chodzi, a cała sytuacja zmotywował nas do uczenia się przyimków:
– Juleczko, powiedz: „do domu”.
– Do domu.
Bezbłędnie powtórzyła.
– Właśnie! Nie: „domu”, tylko „do domu”. A teraz: „na łóżko”.
Jula przez chwilę pomyślała, a potem z właściwym sobie wdziękiem, odpowiedziała:
– Śpi…
– Juleczko, to nie quiz z pytaniami, co się robi w danym miejscu – odpowiedziałem ze śmiechem.
A że Julia poczucie humoru ma także znakomicie rozwinięte, oboje po chwili zaczęliśmy się zaśmiewać z tego drobnego nieporozumienia. A potem było już z górki:
– Na pole – jesteśmy z Podkarpacia, dlatego tak mówimy na wychodzenie na dwór; gdyby u nas ktoś powiedział inaczej, to by ludzie stwierdzili, że z choinki się urwał. Ot, regionalizm…
– Na pole – powtórzyła Julia bezbłędnie.
– Do domu i na pole.
– Do domu. Na pole – powiedziała. No tak, spójników też na razie nie uważa.
Jak widać, teoria przyimków i jakaś wstępna praktyka poszła nam całkiem nieźle. Julia przynajmniej wie, nad czym musi pracować. Choć zapewne całkowicie nauczy się używania przyimków wtedy, gdy – jak to mówimy – przeskoczy przestawka w mózgu. Jak to bywa również z innymi aspektami uczenia się mowy. Ale tej przestaweczce zawsze warto pomagać przez dodatkowe ćwiczenia. Poza tym uważam, że byłoby potem dziecku nieporównywalnie łatwiej, gdyby już w dzieciństwie nauczyło się nazywać poszczególne części mowy, także „psiimki”.
Paweł Pomianek
Podobne wpisy:
O „ćogucie” i „ćocie”, czyli Julkowym „k” wymawianym jak „ć” (Okiem teologa)
„Pim”: skrót czy onomatopeja? Ponownie o języku Juleczki (Okiem teologa)
„Mee dam n’ma” – czyli Juleczka uczy się ojczystego języka (Językowe Dylematy)
„Mee dam n’ma” – czyli Juleczka uczy się budować zdania (Okiem teologa)